
Rzecz dzieje się na małopolskiej wsi. Zaproszona rodzina jest duża, przyjaciół, znajomych i sąsiadów też kilku, domowników zdatnych do pracy dwóch, w porywach do trzech. Biesiada zapowiada się imponująca, ma się rozpocząć od obiadu. Ja przyjeżdżam w trakcie przygotowań, które zaskakują mnie.... niewielkim zakresem niezbędnych do wykonania prac. Wiele z nich zostało "zabranych" nam przez ciocie, sąsiadki, kuzynki, przyjaciółki. Wiele osób, które nie będzie nawet - nomen omen - konsumowało efektów swojej pracy, angażuje się w organizację wydarzenia. Reorganizacja domu, związana z ciężkimi, fizycznymi pracami, dokonuje się też rękami przyjaciół.
W sobotę spadł na nas deszcz ciast, sałatek, przystawek i dobrych dusz gotowych do pomocy przy tym co jeszcze zostało. Również niedzielne spotkanie była fascynującym zjawiskiem. Talerze pojawiały się i znikały, niemal same się zmywały, potrawy materializowały się na stołach - wszystko dzięki dziesiątkom pomocnych dłoni, dla których posiadaczek i posiadaczy to spotkanie stało się wspólnym wydarzeniem. Obserwowałam ze wzruszeniem coś, czego dawno nie doświadczyłam w takim wymiarze. Wspólnotę wokół stołu.
Spotkanie osób, które mniej i bardziej się znają, z różnymi doświadczeniami, poglądami, czasem z odmiennych środowisk. Skupione wokół magii stołu. Przepysznych potraw, będących "wypadkową" kuchni, które się na ten stół złożyły. Ale przecież nie tylko. Nade wszystko rozmów. Czasem, w większym gronie, bliżej tych "o pogodzie", czyli o bezpiecznych tematach. Czasem, w "podgrupach", rozmów ważnych, intymnych, odnawiających dawno zakurzone relacje. Jeszcze raz przekonuję się o tym, że przy wspólnym stole przestajemy być sobie obcy, nawet jeśli tak przy nim zasiadamy. W trakcie rodzi się swoista wspólnota.
Mówi się, że potrzeba całej wioski, żeby wychować dziecko. Ja po weekendzie czuję, że trzeba było całej wioski, żeby stworzyć
tę jedność, którą przeżyłam. Dobra energia, humor, poczucie, że można liczyć na pomoc, że jest się częścią większej całości - ładuje akumulatory.
I takie "smaczki", które pokazują, jak zmienia się świat, nawet tam :-). Panowie w sile wieku, którzy nawykli są do tego,
że to kobiety ich obsługują. Ich żony, które nawet niechętnie wpuściłyby mężczyzn do swojego świata, do kuchni. Taki odwieczny model. I młodzi mężczyźni, dla których oczywistym jest, że bierze się "w ręce" każdą pracę, która jest. Wszystko, co stanowi pomoc. Którzy są lub stają się partnerami. Darek, Szymon, Hubert.... szacun Panowie.
Przypomniałam sobie jak ważne jest celebrowanie świąt i wyjątkowych wydarzeń. Poczułam jak to spaja. W zabieganiu, w świecie komunikacji za pośrednictwem mediów społecznościowych, w czasach niewyjaśnianych nieporozumień i nieodbytych ważnych rozmów, bo nie wszystko się da SMS-em czy przez FB, realne spotkanie przy stole stało się luksusem. Ale przecież wciąż dostępnym każdemu. Korzystajmy, póki pamiętamy
jak to jest być ze sobą.

i kolęd. Spadła na niego niejedna łza. Był drabiną i stolnicą. Nosi blizny po gorących naczyniach, kroplach żrącej chemii, nieuważnych nożach. Taka moja niema kronika rodzinna, milczący świadek, nieoceniający obserwator. Mam nadzieję, że też macie taki mebel w domu. Ważna rzecz...
Kochana Rodzino. Mała, duża i wielka bo obejmująca wszystkich nam bliskich. Wpis dzisiaj nietypowy, bardzo osobisty, do granic sentymentalny i bardzo egoistyczny. Jest podziękowaniem dla Was wszystkich. Dziękuję za to, że jesteście i że jestem częścią Was.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Twoje komentarze są ważne. Zostaw znak, że mnie odwiedziłe(a)ś. Cenna jest dla mnie Twoja uwaga, Twój czas. Podziel się swoją pasją i wiedzą. Podrzuć temat ;-). Komentarze są moderowane. Dziękuję :-D.