13 maja 2015

JULIA CHILD - AMERYKAŃSKI FRANCUSKI SZEF KUCHNI

Jeśli lubicie programy i książki Nigelli Lawson, chłopięcy urok Jamiego Olivera i energetyczny fenomen Gordona Ramsay'a, to musicie wiedzieć, że ona była pierwsza. I jedyna. Julia Child. Odkryłam ją mało odkrywczo. Najpierw zobaczyłam film "Julie i Julia". Podążałam tropem kreacji mojej ukochanej Meryl Streep. A kiedy przeczytałam recenzję, z której wychynęła kuchenna tematyka - był mój. Filmu nie będę opowiadać, jeśli nie widzieliście - pozycja obowiązkowa. Meryl Streep nie zawiodła i postać Julii Child zagrała... fenomenalnie. Jak to ona przecież :-).

Kreacja - kreacją, ale pierwowzór zafascynował mnie niebotycznie. Julia Child, Amerykanka z tradycyjnej, zamożnej rodziny, która wyrosła znacznie ponad konserwatyzm swoich rodziców. Kobieta - dynamit, niesłychanie aktywna, zaangażowana, pełna pasji, szalenie pracowita, ambitna i wytrwała. Kiedy podczas II wojny Światowej poznała przy pracy w dyplomacji (a jak niektórzy twierdzą - wywiadzie) miłość swojego życia, Paula Childa, była kobietą po trzydziestce. On był dziesięć lat starszy, obyty w świecie, doświadczony seksualnie. O głowę wyższa od swojego męża (i większości ludzi w ogóle), powiedzielibyśmy mało atrakcyjna, stworzyła z nim związek pełen namiętności i wzajemnego wsparcia. "Ma 34 lata, lubi gotować, rozmawiać o jedzeniu i w dodatku jest dziewicą" relacjonował Paul w liście do brata. 

Z tym "lubi gotować" na tamten moment to było tak - owszem,
lubiła. Ale raczej nie potrafiła. W domu rodzinnym nie musiała, roiło się w nim od służby, do kuchni weszła mając 32 lata. Później całe jej życie kręciło się wokół niej. Pierwszą część wspólnego życia państwa Child
to ona podążała za nim, we wszystkie miejsca, w które rzuciła go służba dyplomatyczna. Jednym z pierwszych 
i najważniejszym przystankiem był od 1946 roku Paryż. Wychowana na niezbyt wymagającej i mało ciekawej kuchni amerykańskiej - kurczakach, żeberkach i pure ziemniaczanym - Julia odkrywała feerię smaków kuchni francuskiej. Kochała jeść. I zrobiła wszystko by tak jak w Paryżu móc jadać zawsze. W 1951 roku, jako pierwsza kobieta, ukończyła słynną, najlepszą na świecie szkołę kulinarną Le Cordon Bleu. Z wielkim samozaparciem uczyła się podstaw, techniki, a z czasem coraz bardziej wyrafinowanych potraw kuchni
francuskiej. Zapamiętale. Nie zrażało jej, że była jedyną kobietą w szkole, że wzbudzała sensację swoim wzrostem (188 cm dwa pokolenia temu, numer buta 43), kulawą francuszczyzną, drażniąco wysokim głosem i temperamentem. Że ówczesna szefowa szkoły robiła wszystko, by Julię najpierw zniechęcić do nauki, a później by jej nie ukończyła. Mąż wspierał ją we wszystkim. Z korespondencji jaką oboje prowadzili  - Julia ze swoją siostrą, a Paul z bratem, wiadomo, że łączyła ich wielka miłość i wielka namiętność, nie tylko do kuchni. 
W Paryżu Julia poznała współautorki pierwszej anglojęzycznej książki o kuchni francuskiej, która stała się początkiem jej wielkiej kariery. Początkowo zaangażowała się w jej powstawanie głównie jako tłumaczka, z czasem jej rola w powstaniu dzieła "Opanowanie sztuki francuskiej kuchni. Dla amerykańskich gospodyń nieposiadających służby" stała się dominująca. Książka została wydana w 1961 roku, kiedy po pobycie na kilku coraz mniej znaczących placówkach, przesłuchaniach Paula przez komisję McCarthy'ego, małżonkowie wrócili 
do Stanów i osiedli w Cambridge, w stanie Massachusetts. "Będziemy musieli żyć skromnie, ale jeśli poprowadzę dwie lekcje gotowania tygodniowo, znacząco zasilę domowy budżet" - pisała Julia w liście do przyjaciółki. 
Nie tak jednak potoczyły się losy państwa Child. Podczas promocji książki, udzielając telewizyjnego wywiadu, Julia przyrządziła na wizji omlet. Zafascynowani szefowie stacji telewizyjnej zaproponowali jej nakręcenie kilku odcinków programu promującego francuską kuchnię. Nie wyszła z tej telewizyjnej kuchni niemal 
do śmierci w wieku 92 lat. 
Na tym etapie życia to Paul szedł za żoną. Projektował kuchnię z podwyższonymi blatami, dostosowanymi
do wzrostu Julii i jak na tamten czas niezwykle nowoczesną, był jej agentem, doradcą, grafikiem, fotografem potraw. Autentycznie cieszył się jej sukcesami. "Czuję, że natura odzyskuje utraconą równowagę. Jestem nieustannie wdzięczny fortunie za to, że dane jest mi żyć z Julią. Nigdy nie jesteśmy osobno" - pisze w liście do brata Charlsa. Julia z kolei nigdy o karierze nie powie "ja" tylko "my". 
Do końca aktywna, gotowała, pisała, upowszechniała swoja wiedzę i zarażała pasją. Absolutnie bezpretensjonalna i naturalna przekonała Amerykanów, a przecież i poniekąd nas, 
że gotowanie jest przyjemnością. Że w czasie gotowania należy próbować, próbować i jeszcze raz próbować. Że nie należy się w kuchni zrażać niepowodzeniami, poprawiać co się da, lub pogodzić się 
z tym co jest. Jej samej w programach telewizyjnych, które oglądały miliony widzów, przydarzało się wiele niezręczności, krepujących sytuacji i lapsusów. Obracała je w żart korzystając ze swojego nietuzinkowego poczucia humoru. 

Zajrzyjcie na You Tube, wpiszcie "Julia Child" i zobaczcie chociaż jeden odcinek jej programu. Może ten, na którym uczy nas przygotowywać mus czekoladowy? Uzależniające... 
Takiej radości gotowania sobie i Wam życzę :-). Bon appetit.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twoje komentarze są ważne. Zostaw znak, że mnie odwiedziłe(a)ś. Cenna jest dla mnie Twoja uwaga, Twój czas. Podziel się swoją pasją i wiedzą. Podrzuć temat ;-). Komentarze są moderowane. Dziękuję :-D.