
z surowych kartofli), fasolę z sosem, zupy, a na deser przecierany kompot rabarbarowy. Zjadłam pół porcji pyzów, z którymi przepadam, i wypiłam szklankę kompotu. Kosztowało 15 zł. Pyzy były świetne, okraszone, gorące. To będzie moja stołówka." Prawie 70 lat temu, w maju 1945 roku, zanotowała w "Dziennikach" Maria Dąbrowska.
Przykład przystosowania Polaków do każdej sytuacji, umiejętność zrobienia czegoś z niczego i wskrzeszania życia na popiołach.
Ale też krawędź "czarnej dziury" która w ciągu kilku dziesiątków lat wyssała pamięć tradycji kulinarnej naszych przodków.
.jpg)
i w znaczniej mierze zniweczyły dorobek sztuki kulinarnej na ziemiach polskich. Ogromne zniszczenia, brak produktów, bieda, masowe przesiedlenia - to jedno. Ale celowe rugowanie wszelkich przejawów kultywowania szlacheckiej czy mieszczańskiej tradycji związanej ze stołem przez władze Polski Ludowej, chyba docelowo skuteczniej cofnęły nas w rozwoju sztuki garnka
i patelni. Na dziesięciolecia utknęliśmy przy pomidorowej i przysłowiowym schabowym z kapustą. Pyszne są. I okraszone wieloma anegdotami - przyjdzie na nie tutaj czas. Ale wiele narodów w tym czasie odkrywało nowe obszary dla swoich kuchni narodowych, odkurzało stare przepisy, modyfikowało i unowocześniało. U nas ten czas sięgania wstecz i przystosowywania tego co stare do naszych smaków nastał chyba dopiero w ostatnim dwudziestoleciu. A może jeszcze później - najpierw musieliśmy się zachłysnąć kuchnią włoską, grecką, arabską, chińską... A raczej pseudowłoską, pseudogrecką, pseudo....
Już tutaj pisałam, że zdarza nam się wyważać otwarte drzwi, że czynimy naszymi odkryciami produkty, które były codziennością na szlacheckich dworach setki lat temu, że zaczynamy sobie przypominać stare warzywa, dawno zaniechane połączenia przypraw i niegdysiejszy kunszt przygotowywania potraw. Lepiej późno niż wcale :-). Wracamy do korzeni.
A może gdyby sumienniej kultywowano stare tradycje bylibyśmy w innym miejscu?
.jpg)
w Warszawie Pałacu Kronenberga, atrakcją wieczoru był piękny, czyściutki, żywy prosiak. Dostarczył go Jan Meysztowicz, urzędnik Ministerstwa Spraw Zagranicznych kierowanego przez Józefa Becka. Zwyczaj związany z prosięciem pochodził z wsi kresowych i miał zapewnić w nadchodzącym roku pomyślność i dostatek. Warunkiem uzyskania tych profitów było obcięcie kilku włosków ze szczeciny zwierzęcia
i zachowania ich do następnego Sylwestra (coś jak wigilijny zwyczaj z łuskami karpia). Aby tak się stało ostrzyżony prosiak musiał dożyć swoich dni w spokoju, nie mógł zostać zabity przed osiągnięciem mocno dorosłego wieku. Nie dopilnowano jednak zwrotu do właścicieli prosiaka biorącego udział w Balu Sylwestrowym 1938 roku. Został zjedzony w klubie MSZ z chrzanem, kaparami i kaszą gryczaną. Zniweczyło to szczęśliwy wpływ jego owłosienia na losy uczestników balu w nadchodzącym 1939 roku.
Morał ciśnie się jeden: tradycje warto zachowywać i sumiennie się ich trzymać. Pomijając fatalny wpływ prosiaka na zdarzenia w 1939 roku - stanowią one nasze dziedzictwo i są podwalinami tożsamości. Te kulinarne również - a dla mnie - przede wszystkim.
A czytała Pani może kiedyś cudowną książkę Wiesława Wiernickiego pt. To były knajpy! ? To niesamowita lektura skupiająca się na lokalach na terenie dzisiejszej Warszawy ale i o Krakowie jest krótkie wspomnienie. Wspomnienie które spowodowało u mnie szeroki uśmiech, bo zorientowałem się, że przepis na tradycyjne kanapeczki które podawano u moich dziadków na imprezach rodzinnych wywodził się z Hawełki z początków XX wieku.
OdpowiedzUsuńNie czytałam, ale pewnie nadrobię zaległość. O kanapkach w Pana rodzinie i ich pochodzeniu od Hawełki pisaliśmy przy okazji wpisu o handelkach śniadankowych - jeszcze na stronie Slow, może Pan pamięta. Wkrótce pewnie włożę tutaj ten wpis, lubię go. I lubię handelki śniadankowe :-).
Usuńno tak, faktycznie, już kiedyś o tym rozmawialiśmy :)
Usuń